piątek, 10 lutego 2012

Wciskanie kitu



Kilka lat temu napisałem ze znajomym książkę. Całkiem udane dziełko-efemeryda nigdy nie trafiło do rąk szerszego grona czytelników, bo jako młody (młodszy przynajmniej) człowiek nie zdawałem sobie sprawy z realiów kapitalizmu. A te bardzo dobrze objawiają się w rynku książki. Nie masz znajomych, nie masz recenzentów = nie masz czytelników, nie istniejesz. Jak na ironię, celne fragmenty na ten temat znaleźć można w jednym z jej rozdziałów. Przytoczę dłuższy fragment. Warto przeczytać.

- Tak, że chyba nie zapomnę tamtej imprezy... - mówił młody użytkownik cabrio – No, bo gdzie mi tam jakieś, kurna, wieczorki literackie... Mam lepsze zajęcia na wieczór. Ale mniejsza z tym. Więc miało być to spotkanie z tym niby Amerykańcem. Takim, co to pisze książki dla frajerów, takie niby o życiu i o seksie, a w sumie to o niczym, wiadomo... No, w każdym razie Krzysiek mnie wyciągnął, że to niezły przekręt. I rzeczywiście – roześmiał się, znacząc w ten sposób początek rozjaśnienia wielkiej tajemnicy – Bo to tak: facet pisze książki pod nazwiskiem Shallow...
- Zaraz! – Mateusz przerwał mu z miejsca – Mówisz o Dicku Shallow? To on był w Polsce?
- A był, był... Cały czas tu jest – padła niedorzeczna odpowiedź – Facet goli taką kasę, że rany boskie! Ja myślałem, że to jakiś stary piernik, co nosi przy sobie całą biblioteczkę. A tu gość ma łeb na karku. Krzysiek mi wszystko wyjaśnił, bo to dobry znajomy jego wujka...
- Przepraszam, ale o czym Ty mówisz? – Helwecki obrzucił stalowym spojrzeniem tego, jak sądził, blagiera – Znam bardzo dobrze twórczość Shallowa. Znam jego biografię. Ma niesamowite korze- nie i w ogóle niesamowite życie za sobą. Gdzie on nie bywał! Czego nie doświadczył! Rewolucja na Kubie, Greenwich Village, ranczo w Nevadzie! Ale że jakiś tam Twój koleżka ma wujka, z którym się znają – w to nie uwierzę...
- No, no, kolego – zaperzył się Piotrek – Powiem ci tyle: jak tak czytasz tego Shallowa i wierzysz w to, co tam pisze, i w to, co o nim piszą, to niezły z Ciebie naiwniak...
- Wypraszam sobie! – warknął poeta. Wieś ma swoje prawa, ale są granice chamstwa – stwierdzał wewnątrz poirytowany.
- A wypraszaj sobie, wypraszaj, kiedy nie wiesz, o co chodzi –odpowiedział swobodnie jego rozmówca, spoglądając znacząco na ojca, który wziął się za powtórne napełnianie kieliszków – Bo to jest tak: książki to towar. Jak wszystko. Trzeba znaleźć target. Znaczy się – frajerów, którzy to kupią. A do tego potrzebny jest dobry marketing. No i ten Twój Shallow zna się na dobrym marketingu, to wszystko!
- Gadasz jakieś bzdury – Mateusz wolno cedził słowa, myśląc intensywnie o tym, jak nie dać poznać po sobie, że właśnie dał się sprowokować wiórowi – Shallow to uznany pisarz o randze światowej. Ma znakomite recenzje. Zwłaszcza w sieci...
- Sam sobie pisze te recenzje! Jeśli nie wszystkie, to większość...
- To nie może być prawda, kolego!
- To jest prawda – Piotrek uśmiechnął się szeroko, orientując się, czego dotknął – Twój Shallow nazywa się tak naprawdę Rysiek Koszałek i pochodzi z Gnojcowa pod Tarnowem...
- Z Gnojcowa? Co Ty pieprzysz! – dalsze panowanie nad sobą nie miało już sensu – Jakiego, kurwa, Gnojcowa? Tam jest niesamowita historia rodzinna, posłuchaj: narodziny w oblężonym Leningradzie, jako syn prominentnego działacza partii komunistycznej i córki japońskiego admirała Tosashibo, później przeprowadzka do Buenos Aires, Nowy York, podróż dokoła Stanów...
- Ta historyjka jest od początku do końca zmyślona, a Ty strasznie nerwowy jesteś – głos rzeszowskiego Łoptyka przenosił teraz ogromny ciężar szyderstwa – Z wujkiem mojego kumpla byli razem u rodziny w Stanach, przez cztery lata. Twój Rychu układał kafelki. No, ale chodziło mu po głowie zrobić lepszy biznes. Tak zrobić, żeby się nie narobić! Facet obrotny, miał paru znajomych z wyższej półki. Tez dogadał się z jednym takim, co skończył polonistykę. Nie , no, nie ma przekrętu w tym, że on pisze. Opowiadać Rychu potrafi, to na pewno. No, a ten polonista poprawia mu błędy... Ale to jest w sumie nieważne zupełnie. Ważne jest znaleźć odpowiedni target i mieć dobry marketing! Fale gorąca rozbijały się o jasną czuprynę Helweckiego. Czuł, że szklą mu się oczy. A skąd Ty to wszystko wiesz? – zapytał, pocierając dłonią rozpalone policzki. - No, bośmy sobie popili z tym Twoim Dickiem! – odrzekł wesoło Piotrek, stopniowo przekierowując swa uwagę na ojca, który w tej części rozmowy nie odzywał się wcale – Mówię ci, tatulku, wyszła z tego zabawa, że ja cię kręcę. Krzysiek dogadał się z wujkiem i dostaliśmy zaproszenie. Ten niby Amerykaniec ma taką chawirę, że głowa mała! A tam zamówione panienki.


Sukces na rynku książki, tak jak sukces w branży modowej, polega na opowiedzeniu dobrej historii. Historii wiarygodnej. Historii mojej koleżanki i mojego kolegi. Opowieści o walce, o staraniach, opowieści o pracy i sukcesie. Ziszczone marzenia o byciu wyjątkowym, najwyjątkowszym. Ciul staje się lujem, chłop panem. Wydaje ci się, że tu chodzi o talent? O sztukę? Naszyjesz szmatę na szmatę, dorobisz historię, od słowa do słowa twoje konto pęcznieje. Na barkach innych pniesz się coraz wyżej. Żerujesz na cudzej pracy. Sztuka zawsze była biznesem i dziś wcale nie jest nim bardziej niż kiedyś. Jeśli komuś wydaje się że jest inaczej, niech spyta tych, którym się udało. Na szczytach świata brakuje wielu rzeczy, ale jedną z nich, traconą najwcześniej w drodze na górę, są złudzenia. Drugą rzeczą, której należy się pozbyć, są wyrzuty sumienia. Inaczej do końca życia będziesz dłubał w swoim warsztaciku, kiedy konkurent z naprzeciwka stawiać będzie kolejną fabrykę. Będziesz klął pod nosem i robił swoje, tylko dlatego że jesteś grzecznym i układnym słabeuszem. Ilu Mozartów pogrzebały francuskie kopalnie? Ilu Buonarrotich garbowało swe palce terminując w manufakturze? Dzięki tysiącom nienazwanych kilka nazwisk możemy dziś spamiętać. Kto by wytrzymał w mieście ofreskowanym od fundamentów po dachy? Sztuka, poza pieniędzmi, to przede wszystkim wzniosłość – materialny symbol władzy. Wzniosłość to wyjątkowość. Człowiek myśli symbolami, przewijają mu się po głowie skojarzenia i wspomnienia. Człowiek nie jest twórczy i niech żaden trener z warsztatu kreatywności nie wciska ludziom kitu, że jest inaczej. Unieszczęśliwi go raczej, kiedy da mu się skonfrontować z Wielką Sztuką. Nadmucha jego dumę po czym posadzi przed własnymi ograniczeniami jak przed kratami więzienia, na zawsze odbierając mu nieświadomą, błogą wolność wołyńskiego chłopa. Taki człowiek nie będzie potrafił już żyć po prostu. Czy było warto?
Moją powieść można znaleźć na www.a-kademia.pl. Nigdy nie trafiła na półki.


Jakub Chmielniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz