środa, 25 kwietnia 2012

Bucket list

Zupełnym przypadkiem trafiłem na stronę pewnego blogowicza, który poprzez proste przekazy zachęca do zastanowienia się nad naszymi marzeniami. Od błahostek po sentymentalne sentencje przedstawia swoją listę - Bucket list - before i die. Na razie nie mam na tyle czasu aby tworzyć taką listę, ani tym bardziej jej realizować, ale kto wie? Zastanawiając się nad własną "bucket list" przypomniał mi się film o tym samym tutule. Pamiętacie? Bucket list - trailer



 źródło: http://perfectbucketlist.tumblr.com/





środa, 18 kwietnia 2012

Awangarda

Pisałem już o tym, że ludzie potrzebują opowieści. Potrzebują historii. Potrzebują bohaterów, którzy ucieleśniać będą ich dążenia i potrzeby. Wymagają od nich, by roztaczali blask, w którym będą mogli znaleźć swoje odbicie. Niekoniecznie muszą prowadzić takie samo życie jak oni – to niemożliwe. Ludziom wystarczy jednak możliwość obcowania, namacalnej obecności kogoś, kto zrealizuje ich marzenia. W świecie globalnie skomunikowanym przez internet, budowanie narracji stało się prostsze niż kiedykolwiek. Powstał rynek historii, targowisko postaw. W pełni demokratyczna i liberalna instytucja, gdzie sterem i okrętem jest twórca. Statek wybierasz sam.
Świadome handlowanie opowieściami, poza kreowaniem wartości, stało się kluczem do błyskotliwych karier, udanych kampanii i wysokiej sprzedaży. Akcja Stop Kony 2012 potrzebowała Jacoba, młodego Afrykańczyka, który skupiać będzie jak w soczewce problemy swoich rówieśników. Tak samo potrzebny jej był błyskotliwy animator, przeprowadzający wywiady ze swoim synem bo serii okołorównikowych wypraw. Podobnie ma się sprawa z ubraniami.



Sama estetyka nie wystarczy. Możesz stworzyć coś bardzo pięknego, ale jeżeli chcesz zainteresować rzeszę osób nie poradzisz sobie bez ogromnych nakładów aparatu marketingowego – lub bez narracji. Jakże często zapominają o tym młodzi ludzie, którzy sądzą, że hasła o odwadze i przebojowości jeszcze kogoś ruszają. W ten sposób sprzedasz kilkanaście sztuk swoich ubrań osobom zainteresowanym – ale w biznesie chodzi o to, żeby sprzedać nie kilka, a kilkanaście tysięcy, i nie osobom zainteresowanym, ale tym, którzy dotąd mieli ciebie i tobie podobnych w dupie. Jeśli twoja wyobraźnia ogranicza się do zblazowanego młodzieńca na deskorolce albo wyzywającej gówniary z prześwitującymi przez bluzkę cyckami nigdy nie przekroczysz magicznej granicy własnego społecznego zaplecza. Na targowisku historii zza opowiadanego piękna wychyla się kaprawa morda kapitalisty i cwaniaka – jeśli nim nie jesteś, a nie potrafisz zaproponować czegoś więcej, pojawisz się i znikniesz i nikt tego nie zauważy. Czy jednak możliwa jest jeszcze awangarda?

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Inżynieria mody

Rynek odzieżowy to po pierwsze technologia, po drugie marketing, po trzecie dystrybucja i dopiero na końcu – same ubrania. W każdej dziedzinie przemysłowej jest tak samo. Branża tekstylna prawdopodobnie kamufluje się jednak najlepiej że wszystkich. Z natury kolorowe printy, cudne jedwabie i błyskotliwe kroje – czyli rzeczy piękne – nie kojarzą nam się z obskurną fabryką pełną huczących maszyn, flotą dymiących spalinami okrętów, samolotów i ciężarówek, armią szwaczek, handlowców i magazynierów.
System maskujący to oczywiście modelki, wybiegi, fotografowie, sami projektanci. Spod zmyślnie utkanej instalacji wystają jednak zardzewiałe pręty – pręty gospodarki i postępu. W wyobraźni konsumenta nie ma dla nich miejsca. Dla przeciętnej szafiarki modowe zaplecze objawia się co najwyżej w wysyłanych przez korporacje pudłach z prezentami. W najlepszym wypadku będziemy psioczyć na kiepską jakość „bo szyte w Chinach".



Inżynier od zawsze był ważniejszy niż projektant. Angielska rewolucja przemysłowa z jednej strony zbudowana została na silniku parowym – z drugiej strony na przędzarce. A to dopiero początek. Mechaniczna produkcja tkanin ewoluowała przez ponad wiek, wtedy przyszedł czas na kolejne rewolucje, uruchamiane przez francuski Dupont – wprowadzanie całej gamy sztucznych włókien, oplatających dziś każdego. To nie Christian Dior wymyślił poliester, to nie Coco Chanel medytowała nad lycrą – to absolwenci uczelni technicznych. Popularyzujące się kolorowe printy na tkaninach, produkowane na szeroką i wąską skalę to kolejny prezent od szalonych fizyków i chemików.
Oczywiście, ktoś powie, że t-shirt, spodnie dla kobiet i rewolucja seksualna. Jednak jej również nie inicjowali projektanci. Odpowiadali jedynie na klimat epoki. T-shirt nie powstałby, gdyby nie technologia, gospodarka i ideologia. Gdzieś tam oczywiście jest projektant. „Gdzieś tam" to odpowiednie słowa. Ubrania tworzą umysły ścisłe – artyści jedynie oblekają dane im tworzywo w konkretne kształty.

niedziela, 1 kwietnia 2012

T-dress

Pisałem już o tym, że moda jest niekonsekwentna. Wynika to przede wszystkim z niedowartościowania mężczyzn. Kobiety przeszły wszelkie możliwe ewolucje i rewolucje. Zerwawszy gorsety, zaczęły przywdziewać spodnie, luźne sukienki, krótkie spódniczki, bluzki, koszule, marynarki – czyli wszystko co znamy z asortymentu modowych gigantów. Statystyczna, Zachodnia dziewczynka od wieku niemowlęcego do dorosłości ma na sobie każde z tych ubrań. Jest naraz kobietą wyzwoloną, hipiską, punkówą, bizneswoman, striptizerką i matką. A facet? A facet, odkąd ubrał t-shirt, zastygł.
Moda męska potrzebuje impulsu. Zaprowadzoną rewolucję należy dokończyć. Jeśli nie teraz to kiedy? Kobiety powiedziały już wszystko, czas uzupełnić emancypacyjną lukę. Sprawa jest dość skomplikowana – ale czy nie było tak już wcześniej? Mężczyźni są dziś w tym miejscu, w którym były kobiety przed wojną. Nadszedł czas na New Look II.
 Żeby zamienić spodnie na coś innego, konieczne jest stworzenie hybrydalnej formy, która będzie wystarczająco kobieca, żeby uznać ją za standardowy atrybut damskiej garderoby i wystarczająco męska, by nie wzbudzać transwestyckich zarzutów. Jeżeli symbolem męskości został t-shirt, podkreślający swoim krojem kształt męskiej sylwetki, prawdopodobnie powinien stać się punktem wyjścia do poszukiwań czystej formy.




Tak mniej więcej przebiegał mój ciąg myślowy, który zaprowadził mnie do stworzenia czegoś, co roboczo nazwałem „t-dress”. Wielu uzna to za przesadę. Wielu się skrzywi, wielu się zaśmieje. To naturalne. Co jednak stoi na przeszkodzie, by mężczyźni ubierali się w ten sposób? Ci z nas, którzy zowią się zwolennikami demokracji liberalnej i równouprawnienia, jeśli chcą być zgodni ze swoimi przekonaniami, powinni zaraz kupić sobie jedną sztukę. Chodzenie w t-dress jest bowiem logiczne – i właściwe. Nie ma się czego wstydzić, wręcz przeciwnie. T-dress ucieleśnia wartości podzielane przez obywateli nowoczesnych, wyzwolonych społeczeństw. Mam nadzieję, że już niedługo stanowić będzie stały element modowego krajobrazu.